Maji
sama nie wiedziała co o tym wszystkim myśleć. Chodziła po sawannie ze
spuszczoną głową. Czasami wpadła na jakąś antylopę czy zebrę tylko po to by za
chwilę znowu powrócić do swoich przemyśleń. Była wczoraj u taty. Nie czuł się
za dobrze, ale to mu nie przeszkadzało opowiedzieć swoim dzieciom bajkę na
dobranoc. Miał ogromną ranę na plecach i podbite oko. Do tego jeszcze ta cała
sprawa z wybrańcami i tymi syrenami, które gdzieś zniknęły. Tak, to było dużo
do ogarnięcia. I pewnie chodziła by tak cały dzień gdyby nie…
- Hej co się tak włóczysz księżniczko? – usłyszała nad sobą.
Podniosła
głowę i zobaczyła Moto siedzącego na drzewie.
- A co cię to interere? – odpowiedziała niegrzecznie lwiczka
– I przestań mnie nazywać księżniczką!
- A co nie jesteś? – spytał znów lewek najwyraźniej czerpiąc
przyjemność z niezadowolenia lwiczki – W końcu twój tatuś jest królem no nie?
Może mam ci się teraz zacząć kłaniać co?
Maji
postanowiła go zignorować i skierować się w stronę wodopoju bo… bo tak.
- HAHAHAHAHAHA… - słyszała za sobą – no dalej idź się
poskarż tatusiowi! Może od razu wyśle mnie na wygnanie?
Lwiczka
czuła, że nigdy się z nim nie dogada. I dobrze. Nienawidziła go całym sercem.
Był taki arogancki, bezczelny, opryskliwy, niekompetentny, złośliwy… ah nie
wiedział co jeszcze! W końcu dotarła do wodopoju i z miną pełną zadowolenia
wlazła do wody. Ah, jak jej tam było dobrze! W wodzie czuła się wspaniale.
Mogła wtedy się zrelaksować i oczyścić swój umysł z jakichkolwiek problemów.
Nie ważne, że dzisiaj nie było za dobrze. Przecież jutro też jest dzień prawda?
- - -
Tej
nocy Vitani leżała już w swojej grocie z opatrzonymi ranami. Tego samego nie
można było powiedzieć o Kopie, który nadal był u Rafikiego. Lwica nie mogła
spać. Leżała więc na plecach wpatrując się swoim zdrowym okiem w sklepienie
jaskini. Bardzo martwiła się o Kopę. Nadal jednak nie mogła pojąć dlaczego on
ją uratował po tym jak ona na niego nawrzeszczała i go unikała. Teraz leży
ranny u Rafikiego i to wszystko jej wina! Gdyby tylko zechciała go wysłuchać,
gdyby tylko zechciała z nim porozmawiać. Ale zamiast tego musiała się fochać
jak jakieś małe lwiątko. Wyszła z jaskini i popatrzyła się w gwiazdy.
Wiedziała, że Skaza i Zira nie byli jej prawdziwymi rodzicami. Zastanawiała się
czasem kim byli jej prawdziwi rodzice, co by teraz o niej pomyśleli i czy
byliby z niej dumni.
- (Na pewno nie) – pomyślała i postanowiła odwiedzić Kopę i
go przeprosić, chociaż wątpiła czy jej przebaczy.
Szybko
zerwała się i jak najciszej pobiegła w stronę baobabu Rafikiego. Gdy była już
niedaleko zauważyła Kopę siedzącego pod drzewem.
- (Teraz albo nigdy) – pomyślała i cicho zbliżyła się na
,,bezpieczną” odległość od lwa. Ten jednak nie zwrócił na to w ogóle uwagi.
Vitani w końcu zdobyła się na odwagę i podeszła nieco bliżej.
- Kopa… - szepnęła mu do ucha.
Lew
odwrócił się gwałtownie.
- Ach to ty – powiedział uspokajając się nieco – myślałem,
że to Rafiki próbuje mnie przestraszyć żebym wrócił na baobab…
- Okejjj… - powiedziała lwica próbując powstrzymać się od
śmiechu.
- Wiem, że to brzmi dziwnie, ale możesz mi uwierzyć, że tak
jest. Więc co chciałaś?
- Ja chciałam cię przeprosić… - zaczęła Vitani kiedy
przerwał jej Kopa.
- Za co? Za to, że cię uratowałem? – spytał Kopa.
- Ale to przeze mnie wylądowałeś ranny u Rafikiego! Dlaczego
to zrobiłeś? Dlaczego mnie… - przerwała bo nagle jej wargi spotkały się z
wargami Kopy w słodkim pocałunku.
- Ludzie robią różne rzeczy, gdy są zakochani… - szepnął jej
do ucha lew.
-----------------------------------------------------------------------------------
Cześć wszystkim! Mam nadzieję, że rozdział się podoba. Sama jestem z niego bardzo dumna i pisałam go wtedy kiedy miałam natchnienie do pisania, więc myślę, że nie jest taki zły. Jest też tutaj moja pierwsza napisana scena miłosna. Trzymajcie się ciepło i papaski!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz